Gdy po raz pierwszy spotkałam Roberta i Anetę, wiedziałam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Trójka poważnych osób, na poważnych posadach (ona księgowa, on informatyk i ja z branży eventowej), robiąca w życiu zawodowym naprawdę skomplikowane rzeczy usiadła razem przy kawie i nagle okazało się, że wszyscy mamy ten totalnie „odjechany” kawałek duszy. Wysyłamy go w dalekie krainy zamieszkałe przez smoki, elfy i krasnoludy. Dajemy się mu wciągnąć w filmowe, wirtualne i książkowe światy pełne magii. Co więcej – nie boimy się tworzyć tej magii także w rzeczywistości… I tak oto wspólnie postanowiliśmy zorganizować wesele w stylu fantasy.

Jednym z pierwszych pytań, jakie zadaję każdej parze młodej, jest „Jakiej szukacie Sali”. Aneta i Robert odpowiedzieli „Jak najbardziej podobnej do chatki Hobbita”. Moje wewnętrzne ja wywinęło w tym momencie fikołka ze szczęścia… Bo dalej było tylko lepiej…

Aneta w świecie gier fantasy jest zawsze elfem, Robert – krasnoludem. Cała weselna stylizacja miała być połączeniem tych dwóch światów – ciemnej, mrocznej, zbliżonej do średniowiecznego klimatu krainy krasnoludów z lekkim, jasnym, magicznym światem elfów.

Młodzi zdecydowali się na zaproponowaną przez mnie okrągłą, ceglaną salę z sufitem krytym strzechą – chyba nie ma Śląsku nic bardziej podobnego do chatki Hobbita. Stoły przykryliśmy naturalnymi serwetami z ręcznie malowanymi mapami magicznych krain. Zapełniliśmy je czarnymi świecami, mchem, kwiatami i skrzącymi się magicznie szklanymi kopułkami. Krzesła, na których siedzieli Państwo Młodzi były pięknymi replikami średniowiecznych siedzisk. Napoje popijali z metalowych kielichów. Przed nimi i nad nimi mnóstwo było kwiatów w kolorach głębokiej zieleni i marsali, przetykanych jasnymi światełkami. Każdy ze stołów, przy których siedzieli weselni goście nosił nazwę innej magicznej krainy.

Główną atrakcją dla gości był kącik z instaxami oraz całym wieszakiem kostiumów. Goście z entuzjazmem przebierali się za czarownice, wampiry, rycerzy Jedi, Dartha Vadera i inne magiczne stwory. Śmiechy było przy tym co niemiara.

Gwoździem wieczoru (obok samej Pary Młodej)  był jednak tort – serwowany na stole „zalanym” przez kwiaty i mech, 3-piętrowy, czarno-fioletowy, zasłany kwiatami i pnączami, ze smokiem na czele. Wjechał na salę przy dźwiękach smoczego krzyku i wprawił wszystkich w oniemienie. W całej swojej karierze konsultantki ślubnej nie spotkałam chyba bardziej obfotografowanego tortu.

Tego wypełnionego magią wieczoru mnóstwo było tańca, szaleństw i wygłupów. Były też chwile spokojniejsze i romantyczne – jak świetlisty walc tańczony tylko przy blasku świec. Goście odpoczywali w ogrodzie pod wielkimi, starymi drzewami i w altankach krytych strzechą. Wszyscy cieszyli się, że mogą na tą jedną noc dać się wciągnąć w magiczny świat Anety i Roberta, a ja cieszyłam się, że mogłam im pomóc w jego stworzeniu…

 

Przyjęcie weselne w stylu Fantazy